Stanisławę i Eleonorę mogłem już sam, osobiście poznać i to od swojego najwcześniejszego dzieciństwa. A było to tak: w sąsiedztwie mego domu rodzinnego znajdował się sklep spożywczo-kolonialny „Hańcza”. Mieścił się przy ulicy Kościuszki 3 (obecnie 5), a jego właścicielkami były Stasia i Lonia Lutostańskie. Na polecenie mamy biegałem tam często po różne drobne zakupy, a zamiast pieniędzy trzymałem w ręce szkolny zeszyt, w którym zapisywało się każdą zakupioną na kredyt rzecz przez stałych klientów. Nazywało się to kupowanie na książkę i płaciło miesięcznie. W sklepie było wszystko co potrzebne w ówczesnym domu, przede wszystkim sól, cukier, mąka, które z worków nabierało się specjalnymi szufelkami i ważyło na dwuszalkowej wadze z odważnikami. W beczkach znajdowała się nafta i oliwa do kuchennych potrzeb, ponadto soda i proszek do prania oraz mydło. Ale były także rodzynki, migdały i oczywiście cukierki. Zapach tego sklepu czuje jeszcze i dzisiaj, a przypominał on mieszaninę nafty i miętowych cukierków, które tak lubiły wszystkie dzieci. Sporo ich tam kupiłem, ale też dostałem od właścicielek, gdyż zawsze okazywały mi swoją przyjaźń i serdeczność. A miałem wtedy od pięciu do dziesięciu lat.*
*Rody suwalskie. T. 1, Suwałki 2009, s. 14-15.